Mercy Mercy Jerome Kersey!

Jerome Kersey

Radosny.

Uśmiechnięty.

Ciepły.

Troskliwy.

Pracowity.

Twardy.

Atletyczny.

Nieustępliwy.

Utalentowany.

Najmilszy.

Najlepszy.

Kochany.

Takie przymiotniki dominują w tekstach poświęconych śmierci Jerome Kerseya i nie odczuwam potrzeby silenia się na żadne zestawienia innych słów, które miałyby je zlepić w kolejny tekst upamiętniający postać Kerseya. Wszystko o nim – zarówno jako człowieku jak i koszykarzu – jest w tej wyliczance, a co najważniejsze, te przymiotniki padły z ust osób, które były zdecydowanie bliżej Jerome’a niż jakiś tam gość, który użył jego nazwiska w nazwie bloga (która zresztą została wymyślona przez Billa Schonely’ego, komentatora radiowego meczów Blazers).

Jerome Kersey był mi bliski bardziej jako symbol pewnej epoki w amerykańskiej koszykówce niż jako człowiek, czy nawet sportowiec. Gdy zaczynałem interesować się NBA, Kersey najlepsze piorunujące wsady, dewastujące bloki i odczuwalne sejsmicznie zderzenia z rywalami pod koszem, tudzież z parkietem, miał już za sobą. Wciąż jednak był postacią ekscytującą, która wpadła mi w oko podczas finałów z 1992 roku, a potem zapuszczała korzenie w koszykarskiej części mojego serca poprzez highlighty, naukę historii ligi i aktualne epizody, które od czasu do czasu pokazywały nam kultowe retransmisje meczów Blazers w telewizji publicznej. Kersey, nie do końca świadomie, stał się jednym z moich ulubionych zawodników, co uzmysłowiłem sobie dopiero gdy 3 lata temu szukałem nazwy dla tego bloga. Jerome był jednym z dwóch zawodników, którzy przyszli mi wtedy do głowy jako godni patroni stronki poświęconej latom 90 w NBA. Tym drugim był Orlando Woolridge, który też przedwcześnie zmarł, 31 maja 2012 roku, także w wieku 52 lat…

W jednym z pierwszych postów na tym blogu wyjaśniałem wybór Kerseya na głównego patrona następująco:

„Jerome Kersey po prostu pasuje na patrona czegoś co garściami czerpie z pierwszej połowy lat 90. w NBA. Był twardzielem. Miał flat topa. Michael Jordan pozbawił go tytułu mistrzowskiego. I już te trzy rzeczy czynią z niego chodzącą (i szybującą do kosza aby wykonać wsad) definicję zawodowej koszykówki amerykańskiej z tamtego złotego okresu. Nie ma zmiłuj.”

I tego trzymam się do dziś. I będę trzymał. Dlatego nie zmieniam nazwy strony i wciąż pozwolę sobie na posługiwanie się nazwiskiem i ksywką Jerome’a Kerseya jako wytrychem, otwierającym w naszych głowach sejf zawierający tęsknotę za złotą – w moim przekonaniu – erą NBA. Mam nadzieję, że będzie to też godny hołd dla koszykarza, który na pewno zasługuje na pamięć i który jeszcze nie raz pojawi się na łamach tego bloga.

Na zakończenie tej notki oddam głos byłemu koledze Jerome’a z pamiętnych składów Blazers, Terry’emu Porterowi. Mimo smutku i żalu postanowił on zwrócić się w kilku słowach do wszystkich osób, którym śmierć Kerseya nie była obojętna. Choć trudno patrzy się na nierówną walkę Portera z uczuciami, to uznałem, że warto w tym tekście w jakiś sposób oddać też hołd Kerseyowi jako człowiekowi, a to może zrobić tylko ktoś, kto dobrze go znał i był jego przyjacielem.

Otagowane

2 thoughts on “Mercy Mercy Jerome Kersey!

  1. […] Fun Fact: W najbliższą niedzielę, na leżącej niedaleko Portland wysepce Sauvie Island nastąpi oficjalne otwarcie specjalnego labiryntu wyciętego w polu kukurydzy przez firmę Bella Organic Pumpkin Patch & Winery. Piszę o tym dlatego, że korytarze układają się w hołd dla Portland Trail Blazers i zmarłego pół roku temu patrona tego bloga… […]

  2. […] holderze. W międzyczasie opublikowałem ponad 900 postów, pożegnałem dwóch głównych patronów tego bloga, Magic Basketball się reaktywował i znów zamknął (w czym miałem swój udział), […]

Dodaj komentarz